Poszukajcie w jodze przyjemności. Czyli po co joginowi druga czakra?
“Nie szukajcie w jodze przyjemności”, powiedziała pewna nauczycielka podczas praktyki. Ośmielam się polemizować.
Sytuacja A. U dobrej wróżki, w krainie łagodności
Pochylam ciało do przodu, do podłogi. Nazwa asany jest zwiewna i lekka – to motyl, ale ja wchodzę w nią w tempie żółwia. Krąg po kręgu, na miękko. Pozwalam działać grawitacji. Czuję, jak tworzy się przestrzeń w kręgosłupie i między żebrami. “Po tym tygodniu w stresie nareszcie ulga”, myślę i wzdycham głośno. Bo na tej sali “można, a wręcz trzeba wydawać dźwięki, które są szczerą potrzebą ciała”.
Stopniowo rozluźniają się moje bolesne miejsca na odcinku piersiowym i szyi. Choć nie mogę powiedzieć, że przestają boleć. Może nawet przez mikrochwile bolą bardziej. Oddycham coraz spokojniej, ale nie za głęboko. Uda i kolana same lecą w dół, są bliskie podłodze, nie potrzebują podparć z koca i klocków, a pachwiny i wnętrza uda oddychają. Pachwiny cieszą się, powiedziałabym nawet.
Choć zaczynam odczuwać nieprzyjemny nacisk na splot słoneczny, gdzieś w głowie pojawia się myśl, czy mogę pociągnąć ciało dalej w dół. Przecież tak dobrze mi idzie ten motyl. W tym momencie słyszę łagodne: “Bądźcie dla siebie dobrzy. Pamiętajcie, że pozycja ma być dla was przyjemna. Rozciągajcie się tylko pod warunkiem, że jest to przyjemne. Puśćcie twarz i ramiona luźno. Nie chcemy generować kolejnych napięć w tej pozycji. Jeśli odczuwacie jakiś dyskomfort, dajcie znać. Zaproponuję modyfikację. Podchodźcie do siebie z miłością. Jeśli podłoga jest za zimna, podłóżcie koc. Lub ja wam go podłożę”.
Sytuacja B. Joga dla marines, ale rannych nie zabieramy
Próbuję balansować na prawej nodze. Pochylony korpus i podniesiona lewa noga, która opiera się o ścianę, mają tworzyć linię równoległą do podłogi. To wojownik trzeci. Ale wchodzę za szybko i równie szybko tracę równowagę.
Czuję, że marzną i drętwieją mi stopy, a przy kolejnych próbach ostro kłuje mnie w prawym biodrze. Nie chcę uszkodzić zrehabilitowanej kostki, więc przez chwilę pracuję nad rozpłaszczeniem całej stopy na macie. “Po prostu” stoję na dwóch nogach – tak może to wyglądać z zewnątrz. Przyglądam się innym, zanim zostanę przywołana do porządku wyrazem twarzy nauczycielki, na której dostrzegam … lekki niesmak.
Cisza jest doskonała, nienaturalna. Widzę zaciśnięte szczęki, niewidzące oczy i napięte barki ciał, które ustawiły się w mniej lub bardziej podręcznikowych wojownikach. Przychodzi mi nawet do głowy, że nie należą one do osób, tylko do kogoś, kto na tej sali wie lepiej lub “lepiej”, co z nimi zrobić. Ciszę wypełniają szorstkie komunikaty: “Trzymamy pozycję! Wyciągamy się do przodu i w kierunku ściany. Mocny brzuch: nie wisi! Prostujemy nogi w kolanach. Nie-wzdy-cha-my. Wytrzymujemy”, a w końcu: “Nie szukajcie w jodze przyjemności”.
Obserwuję powtarzany przez nauczycielkę gest pukania dwoma palcami w podniesione za wysoko lub na nisko tylne, lewe nogi. Do momentu, aż nie będą idealnie równoległe do podłogi. Połowa osób nie utrzymuje pozycji po wyrównaniu. W końcu trafia na mnie.
Słyszę zirytowane: “Trzymaj pion. Tak masz poziom, nie zakłócaj ich sobie, nie podnoś tej nogi za wysoko!” Zaciskam szczęki, spinam twarz, szyję i barki, bezwiednie wstrzymuję oddech – jednym słowem próbuję ze wszystkich sił. W myślach krążą mi pytania: “Skąd mam wiedzieć, w jakim momencie moja lewa noga jest doskonale równoległa? Nie ma tu żadnego lustra”. Trochę kręci mi się w głowie. Gdy wychodzę z sali, czuję, że mnie boli. I będzie boleć przez cały następny dzień.
Po co opisuję te dwie sytuacje? Po to, żeby pokazać, jak różna może być joga w zależności od tego, czego chcemy na niej doświadczyć. I do kogo trafimy. Może być joga, która buduje zaufanie do siebie i taka, która to zaufanie podkopuje. Joga, która podąża za praktykującym i joga, która narzuca, krępuje ciało, umysł. Uważam, że ta, która skupia się na odpowiednim balansie między przyjemnością, relaksem i wysiłkiem buduje nasze Ja.
Piszę to, ponieważ przyjemność w jodze – jako rodzaj przyjemności w ogóle – jest (w tym kraju?) stygmatyzowana, natomiast wycisk jest gloryfikowany. Przereklamowane jest moim zdaniem używanie języka szorstkiego – takiego, który zakłada brak dobrych intencji, determinacji, szczerości praktykującego. Jakby złotą zasadą było to, że na macie musisz się wycierpieć. Tak na wszelki wypadek.
Tymczasem, “wystarczy”, że rzeczywistość poza matą często daje w kość. Bezustannie dążenie do wycisku nie ma nic wspólnego z okazywaniem szacunku własnemu ciału, jestestwu. Ani miłością. Może być po prostu przejawem autoagresji. Dlatego, parafrazując nauczycielkę, u której próbowałam ze wszystkich sił zrobić idealnego wojownika – “Szukajcie w jodze przyjemności”. A drogę do jej odczuwania otwiera właśnie druga czakra.
P.S. Tylko Ty wiesz, ile determinacji wnosisz w swojego wojownika trzeciego. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. 🙂