Milcząca joga nie zawsze musi być dobra

  • 25 kwietnia 2019
  • 24 kwietnia 2020
  • Maja Bromowska
  • 5 min read

Jeśli milczenie jest złotem, to jego przerwanie i wyrażenie emocji płynących z ciała może być dla jogina palladem. A to surowiec cenniejszy niż złoto. Jednym posłuży milczący wojownik, innym nucący monosylaby łabędź.

O czym nie jest ten tekst

Ten tekst NIE JEST o milczeniu, które wspiera obecność w “tu i teraz”. Nie jest więc o milczeniu towarzyszącym uważności, która w medytacji i jodze jest próbą podążania za swoim oddechem, usłyszenia go, poczucia jego przepływu np. na czubku nosa 🙂 czy skoordynowania z ruchem. Ten rodzaj milczenia-uważności dzięki koncentracji na jednej funkcji – tu na oddechu, pozwala umysłowi (i ciału) odpocząć, zrelaksować się i zregenerować.

O czym jest ten tekst

Tekst JEST o milczeniu na sali do jogi, które stanowi wyraz nadmiaru samokontroli – kontroli nad sobą, ale i innymi, którzy nie milczą. Takim, które narzucamy sobie od wewnątrz, “bo tak wypada”, lub mamy je narzucone z zewnątrz przez nauczyciela/kę i innych członków grupy. Takim, które staje się na sali do jogi społeczną normą PRZESADNEGO NIEWYRAŻANIA mimo trudności w asanie, mimo szczerej potrzeby ciała i ducha, aby upuścić trochę tego, co się w nim pojawia, np. bólu, ulgi, dumy, radości, zwątpienia, bezradności.

To te wszystkie MIKROZDANIA, których często nie zauważamy, bo są one dla nas wręcz organicznie zlepione z ruchem czy fragmentem asany, którą wykonujemy: “dałam radę”, “nie dam rady”,  “już nie mogę”, “kurczę, trudne!”, “ach”, “och”, “wrrrr” :). I wszystko, czego funkcji nawet nie musimy nazywać (choć zapewne są to przejawy napięcia), bo dzięki dziwnym czy zabawnym monosylabom, świstom, sapaniu oraz głośniejszym i cichszym oddechom, po prostu się z ciała uwalnia.

Dlaczego wyrażanie na praktyce “się opłaca”? I jak poradził sobie z tym pewien Włoch?

Przemawia za nim ekonomia wydatkowania własnej energii. Czasem wyrażanie tzw. nieartykułowanych dźwięków, które same napierają mocniej lub lżej, z klatki piersiowej do gardła, z czaszki do nosa, zwalnia nas potem częściowo z energetycznie kosztownej dla umysłu autoanalizy. Tej, kiedy w głowie człowieka chcącego być świadomym siebie, pojawiają się pytania: “Co się wydarzyło, że aż tak źle się czuję?”, “Co i gdzie czuję?”, “Dlaczego czuję to napięcie w barkach?”, “A dlaczego bolą mnie lędźwia?”. Dzięki wydawaniu dźwięków możemy potem pozbyć się przynajmniej jednego “dlaczego?” i jednego “co?”. Mniej lub bardziej sporadycznie upuszczając, ekspresjonując, wyrzucając z siebie świsty, monosylaby i mikrozdania, ciało niejako z automatu wchodzi w stan UWAŻNEGO reagowania na własne potrzeby – uwalnia część napięcia. Pokrywka nad bulgoczącym garnkiem podskakuje rzadziej, aż w końcu się uspokaja.

Swoją drogą, kto by pomyślał, że tzw. gadanie może być przejawem medytacyjnej uważności? 😉

A co jeśli mamy problem natury godnościowej czy estetycznej – to znaczy, co jeśli uważamy, że brzmimy co najmniej dziwnie, jeśli nie ekscentrycznie i z pewnością “sprawiamy innym trudności”? Pewien Włoch ze wspomnień Anodei Judith poradził sobie z tym przekonaniem za pomocą mantry.

Dlatego osoba werbalnie aktywniejsza na praktyce może solidnie i z zaangażowaniem praktykować, a spontanicznie uchodzące z ciała przez gardło monosylaby są tego znakiem. Choć pokutuje przeciwny odbiór – jakoby sobie folgowała.

Scalanie przez wyrzucanie (z siebie)

Lubię pamiętać o tym, że znaczenie słowa joga w sanskrycie to zjednoczenie, połączenie, jedność (umysłu i ciała). Być może scalanie odbywa się przez reorganizację elementów, które współtworzą każdego z nas, a częścią tego procesu jest wyrzucanie tego, co zbędne, stare, niepotrzebne, bo przetrawione w ciele i umyśle? Kto wie, czy takiej budującej nas funkcji nie mają te mniej lub bardziej intensywne, ale wyrażane z autentycznej potrzeby ciała monosylaby?

Wiem też z doświadczeń zebranych przez moje ciało, że wrzucanie się w reżim zamkniętych ust i gardła na jodze i w życiu może czynić spore szkody: od bólu i drapania gardła przez rozdrażnienie (tym większe, im mniej możliwe do wyrażenia) i obniżenie nastroju po kilkutygodniowe zapalenia gardła i oskrzeli, z utratą głosu włącznie. Kiedy ten rodzaj narzuconej z zewnątrz lub od wewnątrz nadmiernej samokontroli, mocno mi się zinternalizuje, obserwuję spadek kreatywności i poziomu energii.

Z kolei gdy coś mnie poruszy, upuszczanie z siebie części związanego z tym poruszeniem napięcia, choćby poprzez praktykę jogi, realnie poprawia moje samopoczucie.

Co postuluję? Postuluję, aby milczenie lub wyrażanie było kwestią wyboru. Wyboru dyktowanego intuicyjnym czuciem osobistego dobrostanu. Jednym posłuży milczący wojownik, innym nucący łabędź. I na koniec truizm: jesteśmy różni!