Dlaczego nie można mieć zawału czakry serca? Polemika z ASZ Dziennikiem

Drogi ASZ Dzienniku! Jesteście dobrem narodowym, ale jogę i medytację to Wy szanujcie.

Przyznaję, Wasz tekst  o zawale czakry serca podczas medytacji bawi i cieszy aż do szaleńczych chichotek i bólu brzucha. Brawo, serwujecie jogę śmiechu. Dziękuję i namaste.;)

Rozbawiają w tym tekście błędy, jak przypuszczam celowe. Widać w nim terminologiczne “pomieszanie z poplątaniem”, a w tle prześmiewcze powtarzanie stereotypów na temat rozwoju ducha i ciała, do którego drogę otwiera joga i medytacja. Jednak zamiast rozbrajać mity i podważać to, co niby-oczywiste, ale nieprawdziwe (za to wielu, w tym ja, bardzo Was kocha), niestety tylko je utrwalacie, mumifikujecie je Waszym zabójczym piórem i poczuciem humoru. Aż chciałoby się zakrzyknąć: “Dlaczego? ASZ Dzienniku, dlaczego?”

To wymaga porządku. Dlatego podrążę w tych mitach, postaram się uporządkować chaos, który (niestety!) może wprowadzać Wasz tekst – słowem, poniosę ten kaganek oświaty za Was. Po to, by zadbać o dobre imię jogi i medytacji. Bo te pomagają w życiu i w byciu w zdrowiu, a nie szkodzą, jak sugerujcie. Rzecz sprawdzona empirycznie, badaniami. Joga uśmierza chroniczne bóle, pomaga cierpiącym na depresję, daje poczucie “yes, you can” i przynosi wiele innych korzyści.

Z czym będę polemizować? Przypomnijmy: bohater fejkowego tekstu ASZ Dziennika, odzwyczajony od refleksji duchowej, doznaje “zawału czakry serca” podczas “seansu medytacji” i trafia do szpitala na Solcu, gdzie przy jego łóżku czuwają jogini. Od “reinkarnacji” dzieli go tylko krok.

Piszecie: “Lekarze podejrzewają zawał czakry serca, stan mężczyzny jest ciężki.”

Lekarze nie mogli tego powiedzieć, nawet w najbardziej fejkowej wersji rzeczywistości (c’mon, czy sugerujecie, że przeciętny lekarz w Polsce ma tyle poczucia humoru, żeby tak zażartować z pacjenta, i z to jeszcze przy użyciu wiedzy o czakrach uważanej w świecie Zachodu za pseudonaukę?).

Rok temu trafiłam z objawami “zawału” po jodze na ostry dyżur. Bolała mnie cała prawa, górna część klatki piersiowej i plecy – na zewnątrz, jak i w środku, pod łopatką. Miałam duszności, nie mogłam ruszać szyją, ból pozbawiał mnie sił, wręcz obezwładniał. Gdy z trudem dotarłam na ostry dyżur, usłyszałam bezduszny wyrok od internisty: “Mówi pani, że ostatnio było stresująco u pani? To prawdopodobnie neuralgia, ale żeby panią przestało boleć, to zaaplikujemy znieczulenie” (zastrzyk w pośladek). Żaden zawał.

Neuralgia to ból o podłożu psychosomatycznym, który poza trudniejszym czasem i stresem wyzwoliło, jak przypuszczam, m.in. zbyt intensywne wyginanie klatki piersiowej na praktyce. Ten “zawał” uświadomił mi, że nie praktykowałam wtedy jogi, podążając za swoimi możliwościami, tylko za wyobrażeniem, jak powinny wyglądać asany na otwarcie klatki.

Drogi ASZ Dzienniku, określenie “zawał czakry serca” trywializuje ją. Można mieć “jedynie” zawał serca, a nie zawał czakry. To byłby zawał w wersji hard, chyba niespotykany u ludzi. Czakra serca, anahata, obejmuje bowiem zarówno serce, jak i układ oddechowy, krążenie krwi, skórę i grasicę. Jej centrum to punkt pośrodku klatki piersiowej. A na poziomie meta – czyli naszej psychologii, odnosi się do takich umiejętności jak odczuwanie empatii, dobroci, współczucia, kojenie. Nie zaskakuje chyba to, że te funkcje kojarzone są z sercem, to w nim też zwykło się umiejscawiać te emocje i umiejętności w kulturze Zachodu. “Miej serce, patrzaj w serce” jako zalecenie głębszego patrzenia na świat to koncept proponowany przez wieszcza, Mickiewicza, już w 19 wieku. Czakra serca, bardzo polska rzecz. 😉

A czakry w ogóle to nasze centra energetyczne, pokrywają się z najważniejszymi gruczołami dokrewnymi, które zapewniają homeostazę organizmu. W przypadku czakry serca tym gruczołem jest właśnie grasica. Po prostu każdy ma czakry, choćby nie wiemy, jak to wypierał.

Piszecie: “Chciał tylko otworzyć się na miłość do każdego boskiego stworzenia, karetka odwiozła go na OIOM.“

…..chciał chyba otworzyć się na miłość do każdego stworzenia, poza miłością do samego siebie. Brzmi to tak, jakby na “seansie medytacji” potraktował siebie i samą praktykę instrumentalnie, a to może prowadzić do takich właśnie duchowo-cielesnych kontuzji jak “zawał czakry”. Obstawiam, że to dlatego, że usiłował otworzyć się na miłość wbrew chceniu ciała i emocji. Przemocą wobec siebie. Że próbował dokonać na sobie jakiejś bezlitosnej operacji, którą podpowiedział mu umysł.

W centrum praktyki powinien być praktykujący, który podchodzi do siebie z łagodnością i ciekawością, zgodnie z założeniem, że tylko dzięki umiejętności kochania siebie można ukochać świat i inne boskie stworzenia. Inaczej medytacja staje się 1,5-godzinnym siedzeniem skrzyżnym na wałku lub pseudoduchową, narcystyczną pozą (która ładnie wygląda na fotce na Insta). A autentyczna medytacja to takie małe przebóstwienie samej, samego siebie.